Nie dajmy się sproletaryzować

Ten materiał powstał z dwóch wpisów dokonanych przeze mnie w grudniu 2010 r. Dotyczy podwójne proletaryzacji, której podlegamy – zewnętrznej przymusowej i wewnętrznej dobrowolnej. Efekty ten proletaryzacji utrudniają nam przyjecie savoir vivre jako sztuki naszego życia.

Savoir vivre i proletaryzacja przymusowa

Kiedyś, powiedzmy 100-200 lat temu liczba ludzi zamożnych, którzy mogli żyć, chcieli żyć i żyli według wszystkich zasad savoir vivre i wskazań etykiety i nie musieli korzystać z żadnych namiastek była bardzo pokaźna. Wydaje się, ze było to 20 a nawet 30 procent społeczeństwa. Z drugiej strony reszta żyła w biedzie, jeśli nie nędzy (zależy jak definiować te zjawiska). Gdzieś po II wojnie światowej rozpoczął się cywilizacyjny proces stałego podnoszenia materialnego poziomu życia ludzi biedniejszych, który zakończył się chyba gdzieś w latach siedemdziesiątych całkowitym zanikiem pewnych warstw społecznych, w tym zanikiem tej warstwy, która kiedyś nazywano proletariatem.
W tym momencie można postawić pytanie: czy ta deproletaryzcja proletariatu nie była procesem powierzchownym i w znacznej mierze pozornym i czy wzbogacenie klas niższych nie wiązało się ze zbiednieniem klas wyższych?
Można tu również postawić pytanie: czy nie był proces wyrównywania warstw społecznych do pewnego wspólnego poziomu, który w istocie był raczej bliższy poziomowi życia proletariatu, może nowego, może mniej ubogiego, ale proletariatu niż jakiejś wyższej kiedyś klasy?
I wreszcie pytanie ostatnie: czy nie stało się w efekcie tego całego procesu tak, że mamy dzisiaj do czynienia z sytuacją, w której ludzie, którzy spełniają dziś wszystkie te warunki, jakie kiedyś spełniali ludzie stanowią jakieś 1 do maksymalnie 5 procent społeczeństwa (moim zdaniem tylko 1%)?
Czy więc, i tu mamy pytanie ostatnie, nie nastąpiła jakaś nowa, w znacznej mierze zakamuflowana, wszechogarniająca społeczeństwa, proletaryzacja, która odcięła znaczną część tych, którzy dotąd byli w taki czy inny sposób klasą średnią, od tego, co podpowiada savoir vivre?
Jakie warunki posiadał kiedyś człowiek zamożny?
Po pierwsze, mógł spożywać autentyczne artykuły żywnościowe i nie musiał sięgać po żadne w tej perspektywie namiastki.
Spożywał zatem wszystko najwyższej jakości: mięso wieprzowe i wołowe, drób, nabiał, owoce, soki, wina, tzw. towary kolonialne itd.
Kto nas jest w stanie dziś karmić swoja rodzinę w ten sposób?
Jemy fermowe kurczaki, jajka, mięso fermowych świń, śmietanę, która jest zajzajerem sporządzonym z śmietany, gumy guar, mączki chleba świętojańskiego i innych wsadów. Jemy warzywa bez Samku chemicznie pędzone. Pijemy chemicznie konserwowane wina produkowane według technologii „dla mas”, napoje, które oszukując sami siebie nazywamy sokami owocowymi (są mieszanką koncentratu owocowego, wody i często cukru i chemicznych składników). Jemy mrożonki i różnego rodzaju gotowce, których jakość jest pod znakiem zapytania. Jemy sery i wędliny, których technologie są oszukańcze, przyspieszone, w których jest masa składników chemicznych, w których zawartość naturalnych składników jest niewielka (np. zawartość mięsa w wędlinach potrafi oscylować wokół 40-50% ( np. w szynce konserwowej potrafi być 40% szynki).
Po drugie, człowiek zamożny ubierał się kiedyś w ubrania sporządzone z naturalnych składników najwyższej jakości, szyte na miarę, ubrania staranie wykończone, eleganckie, zakładał buty, które robione byłe dla niego na miarę.
Kogo z nas stać dziś na takie ubrania i buty. Taki garnitur kosztuje dziś 6 do 10.000 zł i często jeszcze więcej, a buty od 2000 zł.
Po trzecie człowiek zamożny wyposażał kiedyś swoje mieszkanie w meble, obrazy, zastawę, sztućce, bibeloty sporządzone z materiałów najwyższej jakości – drewno i to dąb, porcelana, srebro itd. i nosił biżuterie z kamieni szlachetnych i kruszców. To wszystko było ponadto sporządzane specjalnie dla niego, pod kątem jego upodobań i potrzeb (np. meble były dostosowane do wzrostu i tuszy właściciela).
Kto z nas ma dzisiaj takie możliwości?
Po czwarte, człowiek zamożny posiadał kiedyś mieszkanie (dom) o powierzchni kilkuset metrów przystosowany w pełni do prowadzenia na szerokiej stopie życia towarzyskiego.
Ilu z nas ma dzisiaj takie powierzchnie?
Po piąte, człowiek zamożny nie musiał kiedyś wykonywać czynności właściwych dla proletariatu: zakupów, sprzątania, prania, prasowania, gotowania, reperacji urządzeń domowych czy użerania się z tzw. „fachowcami”. Miał ponadto wiele wolnego czasu dla siebie, rodziny, życie towarzyskiego i kulturalnego (częsty udział w imprezach kulturalnych „na żywo”) i stać go było, na finansowanie tego życia towarzyskiego i kulturalnego.
Kto z nas dzisiaj spełnia takie warunki?
Po szóste, człowiek zamożny korzystał kiedyś w ciągu roku i w ciągu wyjazdów wakacyjnych z luksusowych restauracji, z hoteli najwyższej klasy (również zagranicą), wysyłał rodzinę na wielomiesięczne wakacje, był w stanie utrzymać żonę, która nie musiała podejmować pracy zarobkowej i stać ją było na podejmowanie różnego typu działalności charytatywnej, społecznej, oświatowej, kulturalnej.

Ile rodzin może dzisiaj na to sobie pozwolić?

Wszystko wskazuje zatem na to, że zostaliśmy w wyniku procesu historycznego sproletaryzowani w sensie materialnym.
Za tym poszła też, jeszcze gorsza proletaryzacja naszej świadomości, naszego całego wnętrza, naszego sposobu odnoszenia się do innych, życia, świata, pewnych wartości oraz zmiana hierarchii wartości na bliższą proletariatowi.

Savoir vivre i proletaryzacja dobrowolna

A oto dalsza część refleksji, którą przedstawiłem we wpisie pt. „Proletaryzacja i savoir vivre”, w którym przedstawiłem starając się go nie oceniać i nie komentować zachodzący od połowy XX w., dotykający społeczeństw Europy proces proletaryzacji przymusowej – tworzenia takich warunków życia i konsumpcji takich dóbr, które w istocie są właściwe dla tej grupy społecznej, która przez długi czas nazywano proletariatem.
Teraz chciałbym zwrócić uwagę na to, że ten świat „dla proletariatu”, w którym przyszło nam żyć nie jest do końca i na tyle sproletaryzowany, aby nie można się było z niego wyrwać w wielu aspektach, porządkach i wydarzeniach naszego życia. Okazuje się jednak, że ci, którzy proletariuszami wcale nie są z różnych powodów poddali się presji tego świata i sami siebie i swoje życie nad miarę sproletaryzowali nabywając proletariackich nawyków, przyjmując dobrowolnie proletariacki tryb życia, wybierając bez przymusu proletariackie punkty widzenia i hierarchie wartości.
Słowa te kieruję oczywiście nie do tych, którzy walczą o przetrwanie, ale przede wszystkim do tych, którzy osiągnęli już pewien, przynajmniej średni dla dzisiejszych czasów status materialny i którzy mogliby się z tych proletariackich okowów wyrwać.
Słowa te kieruję jednak również w jakiejś mierze do tych, którzy już nie walczą o przetrwanie, ale ich status materialny jest taki, że z pewnych rzeczy muszą (i to wcale nie luksusu) rezygnować, którzy musza wybierać pomiędzy „a” i „b”, ponieważ stać ich tylko albo na „a” albo na „b”.
Zacznijmy od tego, że są pewne rzeczy i sprawy, z których, praktycznie niezależnie od statusu materialnego, nie musimy rezygnować. Gdy z nich rezygnujemy oznacza to, że dobrowolnie się i bez żadnego uzasadnienia w jakiejś perspektywie sproletaryzowaliśmy/ Tak się stało gdy:
– pijemy herbatę ekspresową, a nie zaparzamy liście herbaty w czajniczki czy dzbanku;
– jemy posiłku an gołym stole lub ceratowym obrusie, a nie na stole przykrytym „normalnym” obrusem;
– jemy zawsze posiłki stosując tzw. serwis amerykański, a więc wszystko podajemy już porcjowane na talerzach, a nie na półmiskach, z których każdy sobie na talerz nakłada;
– nigdy nie pijemy wina do posiłków, choćby np. bułgarskiego melnik za sześć złotych z groszami butelka;
-nigdy nie pijamy likierów;
– nie mamy żadnego „odświętnego” ubioru (np. garnituru czy eleganckiej sukienki) dla naszego życia prywatnego i w niedzielę oraz przy innych bardziej uroczystych okazjach ubieramy się dokładnie tak samo jak w dzień powszedni;
– zawsze nosimy ortalionowe wierzchnie ubrania i sportowe obuwie ;
– nie czytamy literatury pięknej, poezji, książek historycznych itp., nie chodzimy na koncerty muzyki poważnej, wystawy obrazów, do opery, teatru choć mamy takie możliwości, itp., itd.
Do wszystkich osób, które mają takie dochody, że nie walczą z dnia na dzień o przetrwanie można też skierować pytania:
– jak często chodzicie z rodziną lub znajomymi na obiad czy kolację do restauracji – czy żałujecie pieniędzy na restaurację, bo wolicie zaoszczędzoną na niej gotówkę wydać np. na sprzęt elektroniczny?;
– ile macie dobrych butów, garniturów, marynarek, krawatów, eleganckich sukienek i kostiumów itd.; czy żałujecie pieniędzy na to wszystko, bo wolicie zaoszczędzoną w ten sposób gotówkę wydać np. na sprzęt elektroniczny, a może w takich ubraniach po prostu źle się czujecie?;
– czy w ogóle, a jeżeli już to jak często prowadzicie życie towarzyskie, zapraszacie gości, organizujecie przyjęcia (i nie chodzi tu o imieniny czy urodziny)?;
– w jakich warunkach spędzacie wakacje – w apartamentach, dobrych hotelach, wynajętych domach czy pokojach za 20.00 zł, bo wolicie na co innego wydać pieniądze?
– czy gustujecie w fast foodach, coca coli, Mcdonaldach itp.?
– ile wydajecie na szeroko rozumianą kulturę – książki, rozrywkę wysokich lotów, rzeczy piękne?
– czy gustujecie w gminnej rozrywce, muzyce, kabaretach, których dowcipy są często sprzeczne z dobrym smakiem, a wulgarność jest dla nich czymś zwyczajnym i normalnym;
– czy wystarczą wam najtańsze sztućce, talerze, kieliszki, półmiski?
– czy oszczędzacie na jedzeniu, kupując je w supermarketach, ograniczając się do fermowych jajek, wędlin nasyconych chemią, soków, które są w istocie napojami sporządzonymi z koncentratu soku i wody? itp., itd.
Dzisiejsza proletaryzacja społeczeństwa, w tym tych osób, które powinny się zaliczać do klasy średniej postępuje i pogłębia się z dnia na dzień. Ulica, również latem, również w renomowanych uzdrowiskach wygląda jak kadry z jednego z pierwszych filmów „Wyjście z fabryki” (lub przypomina „Wyjście z plaży”). Na stołach w domach, nawet gdy są goście, stawia się plastikowe, „firmowe” pojemniki. Ludzie wykształceni i kulturalni oszczędzają na jedzeniu, ubraniu, wakacjach, rzeczach pięknych wydając gros (tuzin tuzinów) gotówki na różnego typu „sprzęt”.
Proletaryzacja dobrowolna to sprowadzenie swojego codziennego życia do zgrzebnych kontekstów, utrata wielmożności, odrzucenie elegancji i wszystkiego tego, co stanowi w taki czy inny sposób „wielki świat” i, jakby powiedzieli komuniści „burżuazyjne ciągoty”, tego, co podpowiada savoir vivre i etykieta.
Savoir vivre to taka sztuka życia, dzięki której rzeczy małe stają się wielkie, wszystko czyni się pięknym i nadprzeciętnym.
Proletaryzacja dobrowolna daje efekt odwrotny, z rzeczy wielkich robi rzeczy małe, z rzeczy kolorowych szare, z rzeczy pięknych brzydactwa.
W jednym z wywiadów powiedziałem: „Pewnego dnia, już po 1989 r., pojechałem z rodziną na Słowację i tam w jednym z kurortów zobaczyliśmy, idąc boczną uliczką, małżeństwo średnim wieku (ona w białej sukni do ziemi i białym kapeluszu z szerokim rondem, on w białym garniturze i białym kapeluszu) siedzące w pięknym, pełnym kwiatów, ogrodzie przy wiklinowym, nakrytym białym obrusem, stole popijające zmrożonego szampana i słuchające muzyki Mozarta dobiegającej dyskretnie gdzieś z domu. Ten widok mną wstrząsnął, coś ważnego mi przypomniał. Zacząłem przypominać sobie wszystkie zasady, czytać książki na ten temat i tak się zaczęło”.
Proces odproletaryzowania to proces trudny, żmudny i długi, ale może doprowadzić do tego, że życie w każdym jego szczególe może naprawdę być piękne.

http://www.savoir-vivre.com.pl/

24 odpowiedzi na „Nie dajmy się sproletaryzować

  1. Pingback: Proletaryzacja « Kratery

  2. P. K. pisze:

    Pomocy! Jestem sproleratyzowanym inteligentem, bo piję ekspresową i nie podaję wina do obiadu?! Nie podoba mi się taki sposób dzielenia ludzi, nie podoba mi się nadużywanie przez Pana słowa „proletariat” (choć lepsze to, niż „plebs”). Wreszcie: słyszałem, czytałem, że ludzi w pewien sposób kulturalnych, ułożonych cechuje skromność i życzliwość, nawet do ludzi prostych.

  3. krajski pisze:

    Jutro zareaguję na Pana komentarz.

  4. Kamil pisze:

    Jakże piękny i zarazem smutny wpis. Jestem dwudziestoletnim studentem. Moi rodzice to ludzie prości, by nie powiedzieć wulgarni, o rówieśnikach nie muszę nawet wspominać – zresztą, cała otaczająca mnie kultura, całe społeczeństwo jest przygnębiająco płytkie. Status materialny nie pozwala oczywiście na „odproletaryzowanie”. Chyba pozostaje tylko załamać ręce i zgodzić się na przeciętność, nijakość, wulgarność.

  5. Bubu pisze:

    Proszę się nigdy nie poddawać. Życia w jednej chwili się nie odmieni, ale powoli, stopniowo – jak kropla drążąca skałę – osiągnąć można wszystko. Trzeba zacząć od swojego serca, zatęsknić za czymś innym. To już Pan osiągnął, teraz powolutku, niespiesznie można zacząć czynić swoje życie piękniejszym. Ludzi i świata dookoła oczywiście się nie zmieni, ale można zmieniać siebie, przyzwyczajać innych do tej stopniowej zmiany i inspirować… a za kilka lat móc powiedzieć sobie: nadal nie jestem ideałem, ale na pewno jestem lepszym człowiekiem. 🙂
    Czego i Panu, i sobie z całego serca życzę.

  6. sylwester pisze:

    Nie wiem, czy był Pan kiedyś w Berlinie. Jest tam Katedra, która swoją drogą jest jedyną Katedrą, która wygląda jak Opera. W tej Katedrze jest Krypta Hohenzollrnów. I tam trzeba pójść.

    Leżą tam królowie z jednego z największych rodów w XIX wieku, a więc w okresie, który opisuje Pan jako czas bogactwa i szczęśliwości szerokiej, 20-30%, warstwy społecznej. Przy każdej dużej trumnie stoją dwie, trzy, cztery trumienki. Można zobaczyć, że dziecko żylo kilka dni, tygodni, kilka lat.

    W owym wspaniałym czasie, nawet najbogatsi wówczas ludzie dowiadczali ogromnego ciężaru życia – śmierci jednego lub kilku dzieci tuż po urodzeniu, w dzieciństwie. Wolę proletariackie spodnie, niż taki luksus.

    Przy okazji, Pańskie szcunki o 20-30% procentowej klasie średniej są przesadzone, prawdopodobnie mocno przesadzone. Ilu ludzi potrzeba, by taką osobę obsłużyć (ubrać, wyprodukować żywność, podać żywność, posprzątać, ogrzać) ?

    Zgodzę się z Panem, że osoby, ktore przeszyły z biedy do nowej klasy średniej mogą i powinny dążyć do eleganckiego życia, ale trzymanie się faktów, sprawdzanie faktów, niefantazjowanie, to podstawa elegancji. Przynajmniej w mojej profesji.

  7. krajski pisze:

    Te 20-30% to był mój szacunek tak „pi razy oko”. Być może było mniej. Nie upieram się. Kwestią jest tu też kogo zaliczamy do klasy średniej. Spróbuję to w wolnej chwili sprawdzić.

  8. sylwester pisze:

    Można też szacować z drugiej strony. U szczytu potęgi, do husarii należało 8 000 ludzi, czyli, powiedzmy 0.1% ludzi miało środki na „ubranie na miarę” i szerokie źycie towarzyskie.

    To co Pan wyżej opisuje, to niestety mieszanka cech typowych dla klasy średniej i klasy bogatych.

    Moja definicjaklasy średniej: specjaliści (inżynierowie, lekarze, prawnicy), niższy szczebel zarządzania (czyli prawdziwi managerowie a nie korporacyjne mięso armatnie), pracownicy akademiccy, przedsiębiorcy, choć już raczej nie rzemieślnicy.

    W statystyce USA fraza middle class występuje często i błędnie w sensie median class, czyli ludzie zarabiający tyle, ile wynosi mediana płac (w Polsce to dwa-pińcet)

  9. krajski pisze:

    Dla mnie klasa średnia to pewna kultura, świadomość, intelektualna i ekonomiczna niezależność. Reprezentantów klasy średniej trudno zatem tak jak kiedyś ludzi honoru uchwycić. Może to być i rzemieślnik.

  10. sylwester pisze:

    Oczywiście każdy może definiować klasę średnią jak chce, szczególnie na własnym blogu. Problem w tym, że taka samodzielności szybko uniemożliwia dyskusję a co gorasza prowadzi do relatywizmu, w sytlu „każdy rosządny człowiek głosuje na UW, bo rozsądnymi są ludzie głosujący na UW i czytający GW”.

    Lepiej przyjąc definicję obiektywną, czyli ludzi, którzym mają czas i pieniądze na coś więcej niż doraźne życie z jedej strony a z drugiej mają obowiązek samodzielnej pracy bądź decydowania za innych.

  11. krajski pisze:

    Ucinając dyskusję. Będę stosował własną definicję klasy średniej.

  12. Artur pisze:

    Pan ma arystokratyczne podejście, ancient renigme, „starej europy”.
    Nie kapitalistyczne, bynajmniej nie burżuazyjne w sensie Amerykańskim.
    Drobny kapitalista, przedsiębiorca, często nie wydaje grosza na te drogie rzeczy które pan wymienił nie dlatego, że ceni sobie prostactwo; a dlatego, że ceni sobie inwestycje zamiast wydatków konsumpcyjnych.

    Zamiast, dla przykładu, spędzać wakacje „w apartamentach, dobrych hotelach, wynajętych domach” – wolę włożyć pieniądze w swój startup z branży IT, albo kupić akcje. Wbrew pozorom, „ziarnko do ziarnka”…

    Ta klasa średnia którą pan gloryfikuje, jest w mojej opinii zbyt rozrzutna w swych wydatkach na kulturalność, by zainwestować, osiągnąć wysoki zwrot inwestycji i przejść do finansowej klasy wyższej.

    Nie mówię, że to źle; są różne priorytety !
    Ale pomyślałem, że – wpadłszy na ten blog przypadkiem – warto podzielić się moim, dość nietypowym, punktem widzenia.

  13. krajski pisze:

    Odpowiem niebawem.

  14. Lucy pisze:

    „(…) w jakich warunkach spędzacie wakacje – w apartamentach, dobrych hotelach, wynajętych domach czy pokojach za 20.00 zł, bo wolicie na co innego wydać pieniądze?”

    Ale co jest złego w wydaniu pieniędzy na coś innego? A co, jeśli będąc na wyjeździe, chcemy wydać pieniądze na to, co akurat savoir vivre aprobuje: bilety do teatru, kina, a może wyjścia do restauracji, by spróbować lokalnych smaków? Wydaje mi się, że zazwyczaj jeśli wyjeżdżamy, to chcemy poznać miejsce pobytu, jego atrakcje itp., a nie spędzać większość czasu w hotelu. Cóż złego w traktowaniu hotelu jako miejsca do spania? Lepiej zrezygnować z rzeczy, które wymieniłam, a pieniądze wydać na najlepszy hotel? Nie byłoby wtedy sensu wyjeżdżać za granicę, skoro dobry hotel można pewnie znaleźć w Polsce.

  15. a. pisze:

    krajski pisze:
    Grudzień 6, 2011 o 16:35 Jutro zareaguję na Pana komentarz.

    I do dzisiaj cisza…:(

  16. krajski pisze:

    Przepraszam. Zagubiłem Panią. Już szukam pytania i odpowiadam.

  17. Andrzej pisze:

    Do Artur:
    [„Pan ma arystokratyczne podejście, ancient renigme, “starej europy”.
    Nie kapitalistyczne, bynajmniej nie burżuazyjne w sensie Amerykańskim.
    Drobny kapitalista, przedsiębiorca, często nie wydaje grosza na te drogie rzeczy które pan wymienił nie dlatego, że ceni sobie prostactwo; a dlatego, że ceni sobie inwestycje zamiast wydatków konsumpcyjnych”…]

    Pan za to wykazuje (tak sugeruje wypowiedź) podejście drobnomieszczańskie, chytrze kunktatorskie. Określiłbym je właściwym dla „człowieka demokratycznego” wytresowanego w kulcie równości. To postawa oparta na resentymencie podszytym niechęcią do wszelkich hierarchii.
    Klasa, styl, samodzielność tak w myśleniu jak i działaniu wymagają tej specyficznej pewności siebie i dumy, które nie szukając poklasku, dzięki szlachetności tak w intencji jak i czynie, oddając co komu należne, wolne są od wszelkiej przesady.

  18. MajorMistakes pisze:

    Dobry wieczór,
    Z zainteresowaniem przeczytałam wpis na Pana blogu i wzięłam udział w proponowanej zabawie. Muszę z dumą przyznać, że zdobyłam 9 punktów, tak dobry wynik zasługuje chyba na specjalną odznakę? Może „Mały Proletariusz” albo nawet „Wielki Prostak”? A mówiąc serio, wydaje mi się, że miesza Pan pojęcia savoir-vivre z korzystaniem z tzw. kultury wyższej.
    Z poważaniem
    MajorMistakes

  19. Spróbuję się ustosunkować w najbliższym czasie do wypowiedzi MajorMistakes.

  20. Margot Heluo pisze:

    Witam!
    Do tej pory starałam się szanować zasady etykiety „wyższego” świata, zdając sobie sprawę, że należę do plebsu, otacza mnie miernota społeczna i nie dorastam do pięt.
    Dodam, że jestem wielką przeciwniczką amerykanizacji i konsumpcjonizmu.
    Kiedy przeczytałam Pański blogi autorskie wpisy, odniosłam wrażenie, że urwał się Pan z księżyca
    i jedyne co Pan reprezentuje to ładnie zakamuflowany snobizm.
    Ocenianie ludzi po przedmiotach, które posiadają, po ubraniach jakie noszą, czy to nie jest przykład ograniczenia?
    Karmi się nas w szkołach „Lalką” A.Głowackiego, poruszającego problem zadufania polskiej arystokracji i zmarnowanych szans, „Weselem” Wyspiańskiego, gdzie mimo chłopomanii i małżeństw mieszanych ynteligencja jawnie gardzi plebsem, a Pan głosi propagandę, że aby stać się człowiekiem z klasą, trzeba przede wszystkim być majętnym próżniakiem i udzielać się towarzysko, czyż nie?
    Po co kobiety walczyły o równouprawnienie, możliwość decydowania o sowim ciele i wyglądzie?
    Po to, aby na powrót wbić się w gorset savoir-vivre’u ?
    Zafundował mi Pan ogromny wstrząs.
    Jako pewnego rodzaju autorytet, osoba swobodnie operująca zasadami życia społecznego.
    Pewien profesor uczelni ekonomicznej w Krakowie wyrzucił studenta z egzaminu za brak garnituru, podobnie traktuje kobiety, które nie ubiorą spódnicy i białej koszuli.
    Dla mnie jest to buractwem do potęgi, żeby egzaminować kogoś najpierw z wyglądu, potem z wiedzy.
    Zaznaczam więc, że od tej pory, mimo, że uwielbiam pisać odręcznie piórem, pić sypaną herbatę, czytać literaturę piękną i okazjonalnie podziwiać obrazy wielkich artystów, nigdy więcej nie będę próbowała poznawać, ani tym bardziej rozumieć waszych chorych, wypatrzonych zasad.
    Teorię szlachectwa i szeroko pojętej eugeniki również zostawię tym, którzy usilnie próbują się dowartościować.

    Pozdrawia Pana Perła spośród Hołoty.

  21. Anna N. pisze:

    „Savoir vivre to taka sztuka życia, dzięki której rzeczy małe stają się wielkie, wszystko czyni się pięknym i nadprzeciętnym.
    Proletaryzacja dobrowolna daje efekt odwrotny, z rzeczy wielkich robi rzeczy małe, z rzeczy kolorowych szare, z rzeczy pięknych brzydactwa.”

    Dlaczego tak bardzo spłycać życie? Jestem po lekturze kilkunastu Pańskich tekstów i odnoszę wrażenie, że piękno życia w myśl tych zasad zależy od koloru mojej sukienki czy tego, z jakiego kubka wypiję kawę. I to jeszcze absolutnie nie rozpuszczalną, bo to przecież proletariackie, a proletariat to szarość, brzydota, a więc i smutek. Zasady savoir vivre, które przedstawia Pan na swojej stronie internetowej, w wielu przypadkach wydają mi się być nadmiernym przywiązaniem do tego, co ziemskie i powierzchowne, i właśnie nieumiejętnością dostrzeżenia prawdziwej sztuki życia, która zależy od tego, czy jest się po prostu dobrym człowiekiem (nieważne, jak ubranym i gdzie jadającym), czy umie się dostrzegać dobro w innych, czy umie się dostrzegać piękno w przyrodzie i owszem, drobnostkach, ale nie tylko tych szlachetnych i wysublimowanych.

    Czy podejście „tego nie, tamtego nie można, bo wstyd”, rozważanie każdego szczegółu, czy wypada, czy nie (a tego dowodzą pytania stawiane przez Pańskich czytelników, nawet i Pan nieraz zastanawiał się nad „właściwą” odpowiedzią), to naprawdę jest piękno i wielkość życia?

    Nie chodzi mi tu o zasady, które naprawdę mają jakieś znaczenie, są np. uzasadnione moralnie. Sama takowych przestrzegam, a także innych, mniej ważnych. Ale myślę, że nadmierne przywiązywanie wagi do nieistotnych tak naprawdę kwestii właśnie tę sztukę życia zaciemnia.

  22. Kacper W. M. pisze:

    Po przeczytaniu tego artykułu nasuwa się pytanie: co można zrobić już teraz, by zbliżyć nasze życie do ideału savoir-vivre? Jakie „niskobudżetowe”, stosunkowo łatwe i niewymagające wielkiego wysiłku działania może Pan zaproponować? Mam tu na myśli zmiany, które będą widoczne w codziennym życiu.

Dodaj komentarz